MTS 2012, czyli moja krótka, subiektywna relacja (cz. 1)

Czym jest MTS? Według samych organizatorów: Microsoft Technology Summit to dwudniowa konferencja, organizowana na szeroką skalę, która co roku gości kilka tysięcy uczestników. Jest to jedyne takie wydarzenie w Polsce, okazja do zdobycia cennej wiedzy z zakresu IT, niezwykłych doświadczeń i ciekawych kontaktów.

No dobrze. Teorię już znamy. Zastanówmy się teraz, czy teoria idzie w parze z praktyką i czym tak naprawdę był tegoroczny (7 już z kolei w Polsce) MTS. Zacznijmy więc od początku. W tym roku konferencja odbyła się w halach Expo XXI (cóż za nowość ;p). Pierwszego dnia prezentacja wstępna zaczęła się o godzinie 9.30, a ostatnia o 17.00. Prezentacje, sesje czy prelekcje odbywały się w 1h blokach rozdzielonych czymś co organizatorzy nazwali przerwą kawową. Osobiście nazwałbym to przerwą na uzupełnienie płynów. Była również przerwa lunch'owa i wykłady eksperckie. Właściwie ta cała nomenklatura nazewnicza do mnie nie przemawia, ale o tym za chwilę…

Drugi dzień zaczął się sesjami o godzinie 9.00 i zakończył sesją o godzinie 17.00. Czyli ogólnie nic szczególnego. Plan był taki, że uczestnicy udają się na wybrane wcześniej sesje, tam chłoną wiedzę, a następnie wracają na przerwę kawową do strefy głównej, gdzie mogą zapoznać się ofertą partnerów MS, którzy dorzucili się do organizacji konferencji. No i to jest ta teoria (w skrócie). Teraz praktyka.

Idziemy na sesje, uff… nawet są miejsca siedzące dla każdego, choć kilka osób zawsze garuje pod ścianą (ale w to nie wnikam, może lubią :). Niektóre sale konferencyjne źle odgrodzone pozwalały uczestniczyć w 2 szkoleniach jednocześnie – i słychać prelegenta z za ściany i tego, którego byśmy chcieli. No, ale to tylko drobnostka. Po zakończeniu sesji udajemy się na halę tłumu. Hala tłumu charakteryzowała się tym, że większość jak nie wszyscy poszukiwali pożywienia. Niestety muszę dodać, że w większości przypadków bez pozytywnych rezultatów. Krążyły między uczestnikami pogłoski, że były jakieś ciasteczka do kawy, że jakieś bułeczki do zjedzenia na śniadanie. Ciężko jednak te doniesienia potwierdzić. Ci, którzy stracili już nadzieje, na zaspokojenie głodu udali się w kierunku stoisk partnerów biznesowych MS. Czym charakteryzowały się stoiska? Ano, głównym ich zadaniem nie było dostarczyć informacji o produktach, a pozyskać dane osobowe uczestników konferencji. Jak? Poprzez proste, często nawet niezbyt przemyślane ankiety i kuszenie ankietowanych nagrodami w konkursach. Zatem chmary wygłodniałych programistów, specjalistów IT i innych niezbyt ogolonych Panów wypełniało dzielnie ankiety mając nadzieje na drogocenne nagrody. Żeby nie było, nagrody były, myślę że rozlosowano około 30 – 50 nagród w sumie. Kilka ankiet wypełnione, jedzenie nie znalezione, to można wracać na kolejną sesję…

Sesja jak sesja, czasem lepsza, czasem gorsza. Więcej szczegółów przedstawię w tygodniu, w kolejnym wpisie. Chcąc nie chcąc, na godzinę 13.00 przygotowany był lunch, zatem wygłodniali specjaliści IT mogli się posilić. Ba, katering ponownie zadbał o zdrowie uczestników i nie pozwolił nikomu na przejadanie się. Pudełeczko jedzonka w łapę i na konsumpcja na stojaka. Zawartość pudełeczka czasem była dość zaskakująca. Przykładowy strogonoff, który w większości kojarzy się z wołowiną i porcją ziemniaków, wyglądał jak 16 sztuk świderków makaronowych (zamiast ziemniaków), biały sos pieczarkowy (???) i kawałki mięsa, które musiały być kurczakiem… Posilonym, można iść na kolejną prezentację.

Pierwszego dnia na zakończenie odbyła się część nieoficjalna. Właściwie nie rozumiem o co chodziło. Postawiono dwa nalewaki z piwem i… właściwie to wszystko. Wyobraźcie sobie 3000 osób w dwóch kolejkach aby dostać swoje 0,3l piwa. Stanie w kolejce trwało, trwało, trwało… Ci, którzy myśleli że wezmą jedno piwo i od razu ustawią się w kolejce po następne i tak większość czasu stali o suchych pyskach. Nie mam pewności, ale wydaje mi się, że na podsumowaniu było powiedziane, że uczestniczy wypili około 300l piwa. Czyżby do plastikowego kubeczka 0,3l cierpliwości wystarczyło co trzeciemu uczestnikowi? Miłą atrakcją i niespodzianką były hot-dogi. O tak, około 20 sztuk. Kto się załapał? No i oczywiście kawałek tortu z okazji 20 lecia Microsoft w Polsce. Ale jak się stoi w kolejce po piwo, to się tortu nie je ! I to by było na tyle z pierwszego dnia.

Drugiego dnia przezornie wybrałem się z zapasem kanapek. Jedyną różnicą w porównaniu do dnia pierwszego konferencji, był brak części nieoficjalnej. Właściwie nie wiem po co ona była. Żeby porozmawiać ze znajomymi, znacznie lepiej było wyjść i podejść do knajpki, gdzie nie trzeba 30 minut spędzić w kolejce po piwko. Podsumowanie drugiego dnia jest proste. Wyglądało to tak: sesja -> spęd na halę uzupełniania płynów (woda, herbata, sok, kawa) -> sesja -> itd.

Nie można zapomnieć o materiałach szkoleniowych, które każdy uczestnik mógł odebrać. Materiały te składały się z plecaka, kilku gazet z dziedziny IT i garści ulotek reklamowych partnerów biznesowych MS. Osobiście czuje jakiś niedosyt w kontekście merytoryczności materiałów szkoleniowych.

Podsumowując tą część: Za niecałe 800zł można było:

  • uczestniczyć w 10 sesjach,
  • otrzymać plecak pełen makulatury (btw: kto lubi to czyta, kto nie lubi nie czyta, ale z plecaka każdy będzie zadowolony :),
  • przekazać swoje dane do przetwarzania w celach marketingowych całej gromadzie firm,
  • wypić kawę, herbatę, wodę, sok w ilościach nieograniczonych,
  • mieć niepewną przyjemność zjeść 2 lunch'e,
  • porozmawiać z ekspertami,
  • pogadać ze starymi znajomymi

Niewątpliwie najważniejszym elementem był udział w sesjach szkoleniowych. Ale czy ich strona merytoryczna była warta poświęconego czasu i pieniędzy? O tym następnym razem.

Idealne miejsce na wesele dla zwolenników 4×4

Na wstępie chciałbym podkreślić, że poniższy wpis nie jest żadnego rodzaju krypto reklamą ani nie ma na celu oceniania opisanej miejscówki.

Poszukując miejsca na zorganizowanie imprezy weselnej, polecono mi miejsce opisywane jako nadzwyczaj urocze oraz charakteryzujące się bardzo dobrym współczynnikiem ceny do jakości. Nie sposób było nie sprawdzić takiej okazji. Już sama nazwa – Rajska Wyspa powoduje, że mamy bardzo dobre skojarzenia. Czyż nie wygląda uroczo?

Podekscytowani, pojechaliśmy na miejsce obejrzeć wszystko na własne oczy…

… wróciliśmy …

… nadal żyjemy !

Osoba, która polecała nam to miejsce zapomniała dodać jednego, dość istotnego szczegółu. Otóż przymiotnik „rajska” jest inaczej rozumiana przez zwykłych zjadaczy chleba, a pasjonatów survivalu i off-road’u ! To czego nie widać na pierwszy rzut oka na załączonym zdjęciu jest niestety widoczne na żywo. Dlatego pierwsza „mądrość” dla wszystkich: rzeczywistość rzadko przystaje do prezentacji cyfrowych czy słownych przekazów. Nie wierzcie też za bardzo stronom internetowym właścicieli, bo tam też bywają błędy (umyślne lub nie).

A co było pomiędzy: pojechaliśmy … wróciliśmy? Poniżej pełna relacja.

Na zwiedzanie wybraliśmy się około godziny 19-tej. Uzbrojeni w dane adresowe ze strony internetowej wsiedliśmy do samochodu i wprowadziłem adres do nawigacji. Pierwszy zonk. Taki adres nie istnieje. No dobra, mogę zrozumieć, że nie ma numeracji ulic, ale że nie ma danej ulicy w ogóle? Hmmmmm… Właściciel podaje adres Łubaszyn, ale jest tylko ulica Łubuszan. No to jedziemy na Łubuszan, bo taka ulica istnieje. Drugi zonk: ostatni numer w nawigacji to 68, a lokal znajduje się pod numerem 70. No dobra, może to wyspa, to ktoś zapomniał o tym numerze. Zatem jedziemy…

Dotarliśmy do numeru 68, a tu kolejny zonk: nie ma nic, tylko droga w las.

 

Skręciliśmy zatem w jedyną drogę boczną (widoczną na środku zdjęcia). Niestety po przejechaniu około 500m okazało się, że to droga do jakiejś fabryki chemicznej, bo zapach był nie do zniesienia. Zatem zawracamy. Jeśli nie w prawo, to jedziemy dalej drogą w las. Czy jechaliście kiedyś wąską asfaltówką o godzinie 20tej przez las? Wygląda to mniej więcej tak.

 v

Po przejechaniu jakiś 2km zwątpiłem. Żadnego kierunkowskazu, żadnej drogi bocznej. Nic… Telefon do właścicieli. Trzeba skręcić w drogę prowadzącą do lasu, gdy będzie widać jezioro… Czy wiecie jak wygląda w nocy jezioro przedzierające się przez las?! Mniej więcej jak to zdjęcie powyżej, tylko bez świateł. Ewentualnie jeśli ktoś by chciał, mogę podesłać zdjęcie czarnej planszy! No, ale jedziemy dalej i zawracamy. Jadąc 30 [km/h] na światłach drogowych, próbujemy znaleźć jakąś drogę do lasu. Nie jest to łatwe. W pewnym momencie dostrzegam leśną dróżkę. Zdesperowany postanawiam w nią wjechać. Po dziesięciu sekundach zaczynam żałować swojej decyzji. Jadę leśną ścieżką, podwozie szoruje o mniejsze lub większe konary, dróżka jest tak wąska, że wystarcza jedynie na 1 pojazd, a opcji zawrócenia nie ma – dookoła blisko rosnące drzewa. Decyzja: cofać 100m czy może jechać dalej? Ponieważ cofanie było ryzykowne – z przodu mam światła drogowe, to cokolwiek widzę w tym lesie, z tyłu tylko cofania, nic nie będzie widać. Jedziemy zatem dalej.

A im dalej w las, tym więcej drzew…

Po przejechaniu jakiegoś kilometra zaczynam się naprawdę denerwować. Gdzie do cholery jestem. Oczywiście wg nawigacji, gdzieś w lesie i poruszam się cały czas wokoło jeziora. W pewnym momencie dostrzegliśmy światła, a na dodatek droga zaczęła prowadzić w tym kierunku. Dojechaliśmy… gdzieś… Chyba na czyjeś prywatne podwórko… Jakiś duży budynek, wygląda na pieczarkarnie, obok wiata blaszana z kilkoma samochodami, jakieś graty na podwórku, no i prywatny dom. Ups… musieliśmy zabłądzić. No ale nic, zapytamy właścicieli gdzie jesteśmy i jak trafić tam gdzie chcemy. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że to jest właśnie to miejsce. Dalej już poszło z górki. Lokal jak lokal, ceny jak w innych miejscach (czyli mit o niskich cenach prysł), pokojów gościnnych nie widzieliśmy, bo były rzekomo zajęte. Nie mam podstaw aby nie wierzyć. Niemniej kilka elementów nas zdecydowanie odrzuciło.

Być może okoliczności przyrody są piękne, ale w dzień, gdy jezioro widać. W nocy (czyli większość czasu imprezy) jest jednak ciemno. Teren nie jest w żaden sposób ogrodzony, więc biorąc dobry rozpęd, do tego kropelka wódki i pływamy w jeziorze – rodzicom z dziećmi współczuje całonocnego pilnowania pociech, aby przypadkiem nie oddaliły się w kierunku wody (która skądinąd okala całą wyspę). Bałagan na podwórku ! Nie wiem czym mógłbym wytłumaczyć? Taka sceneria nie pasuje do białej sukni ślubnej. Całość udekorowana jest przysłowiową wisienką na torcie. Bo gdyby przed weselem dużo popadało, to leśne dróżki dojazdowe zamieniają się w błotne potoki i… no właśnie jak wtedy dojechać? O ile nasi goście nie są miłośnikami offroad’u i nie cieszą się na myśl, że będą wypychać utaplani w błocie po pachy swoje pojazdy mechaniczne, które się na bank zakopią, to możemy mieć bardzo niezadowolone towarzystwo na powitalnym rosole. Po wyobrażeniu sobie powodzi, gubiących się w lesie dzieci, tonących pijanych wujków itp. byliśmy i tak bardzo szczęśliwi. A to dlatego, że znaliśmy już drogę powrotną i wiedzieliśmy jak wrócić do domu !

I na koniec podkreślę, żeby nie było. Na pewno impreza w takim miejscu może okazać się bardzo fajna i nikomu nic złego się nie stanie, ba wesela są tam organizowane i nie słychać o tym, aby coś złego się stało. Są też osoby, które polecają to miejsce, więc proszę nie traktować mojego opisu jak czegoś co was zniechęci. Wręcz przeciwnie, poszukiwacze adrenaliny, mogą znaleźć coś ekstra, czego zwykły lokal gastronomiczny im nie starczy.

Powodzenia !

Polecam również serie artykułów: